Czy zamawialiście kiedyś jabłecznik na deser w restauracji albo kawiarni? Ja tak. Wielokrotnie. I z ręką na sercu mogę przysiąc, że tylko w jednym miejscu, JEDNYM, zjadłam ze smakiem calutkie ciacho, a nie same lody, czy sos waniliowy, z którym zostało ono podane. Kompletnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego nadzienie zazwyczaj stanowi kleikową breję tj. kilka jabłek z dodatkiem frużeliny, czy innego spoiwa, a ciasto jest konsystencji piaskowo błotnej o lekko gorzkim posmaku. I prawdę powiedziawszy już sama nie wiem, czy podgrzanie takiego „jabłecznika” jest dla niego kołem ratunkowym, czy gwoździem do trumny.
Będąc pod wrażeniem kolejnej nieudanej restauracyjnej degustacji postanowiłam upiec mój ukochany jabłecznik. Od razu zastrzegam, że wiem i szanuję fakt, że każda rodzina ma swoją szarlotkę i wcale nie twierdzę, że moja jest lepsza – ale ponieważ jest w mojej rodzinie od kilkudziesięciu lat, to z honorami zajęła pozycję nr 1 na mojej ciachowej liście, jako że ściśle wiąże się z moim dzieciństwem i wszystkimi słodko-gorzkimi wspomnieniami z tego okresu.
Przepis:
40 dag mąki, 20 dag masła, 10-12 dag cukru, 1 jajko, 1-2 łyżki jogurtu naturalnego typu greckiego (albo śmietany – zgodnie z książkowym przepisem), 1 opakowanie cukru waniliowego, szczypta soli, 8 średnich jabłek, 1/3 szklanki wody, 2 łyżeczki cynamonu.
Jabłka należy umyć, obrać, podzielić na cząstki i każdą z nich na plasterki. I wszystko wrzucić do garnka postawionego na małym ogniu. Zalać wodą, posolić (tak, tak – to nie pomyłka – sól wyciąga słodycz owoców) i niech się pyrli do momentu, kiedy jabłucha zmiękną. W razie potrzeby (swąd przypalanych jabłek) należy delikatnie podlać wodę. Pod koniec dodajcie z 2 łyżeczki cukru waniliowego i cynamon, i zostawcie na ok 5 minut na ogniu a potem ostudźcie.
Do mąki należy dodać pokrojone w kawałki masło, cukier i resztę cukru waniliowego, posiekać starannie nożem, a następnie dodać jajo i jogurt, znowu połączyć przy pomocy noża (czyli posiekać), a następnie szybko zagnieść ręką. Ciasto włożyć do miseczki, albo owinąć papierem do pieczenia i włożyć do lodówki na co najmniej 30 min. W czasie kiedy się chłodzi, rozgrzejcie piekarnik na 200 stopni z termoobiegiem albo 220 góra i dół.
Formę do tarty, a jeśli nie macie, to np. tortownicę, wysmarujcie masłem. I teraz ta trudniejsza część – 2/3 ciasta możecie rozwałkować (ale wg mnie wałkowanie kruchego ciasta jest kosmicznie wkurzające, bo klei się straszliwie – nawet jeśli macie silikonowy wałek) albo położyć na dno formy i pięścią rozgniatać do potrzebnej wielkości (pamiętajcie żeby ciasto wlazło na ścianki). Nakłujcie widelcem powierzchnię ciasta i włóżcie do rozgrzanego piekarnika na ok 10-12 min (ciasto powinno nabrać lekko złocistego koloru). Po wyjęciu z piekarnika, nałóżcie na ciasto jabłka i znowu ta trudna część tj. zabawa z ciastem. Albo rozwałkowujecie, albo kroicie nożem na plasterki i każdy z nich, po lekkim spłaszczeniu w rękach kładźcie obok siebie na jabłkach. I znowu do pieca na ok 20 minut – do momentu kiedy ciasto się zezłoci. Na końcu możecie posypać cukrem pudrem. I nie czekajcie za długo – wcinajcie póki ciepłe.