Potrzebowałam dzisiaj trochę słońca. Dosłownie i w przenośni. I trochę słodyczy. Musiałam odtworzyć jeden smak, który poznałam niedawno. Smak banana bread.
Przekopałam pół sieci, żeby odnaleźć przepis, który mógł mi ten smak przywrócić. I nic… Wiedziałam, że chcę uzyskać ciemnobrązowe, cieplutkie, wilgotne i mocno bananowe ciacho. Nic więcej i nic mniej. Aż w końcu znalazłam przepis, który okazał się być tym, czego właśnie szukałam. Siedział sobie cichutko na półce, w jednej z moich ulubionych książek Sophie Dahl.
Banana bread
Składniki: 4 dojrzałe banany, 75 g miękkiego masła, 200 g cukru trzcinowego, 1 jajko, 1 łyżka ekstraktu waniliowego (albo zmniejsz odpowiednio ilość cukru trzcinowego i dodaj 2 łyżki cukru waniliowego), 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżeczka sody oczyszczonej, szczypta soli, 170 g mąki (zwykłej lub orkiszowej).
Nagrzej piekarnik do 180 stopni (160 – jeśli używasz termoobiegu). Rozgnieć widelcem banany. Rozetrzyj mikserem masło z cukrem. Dodaj banany, roztrzepane jajko i ekstrakt waniliowy. Potem sodę i sól. Na końcu delikatnie wmieszaj mąkę. Posmaruj masłem keksówkę o długości 20 cm i przełóż do niej ciasto. Piecz przez 1 godzinę. Odczekaj chwilę, żeby trochę ostygło. Ale tylko trochę :)
zrobiłam wg Twojego przepisu …rodzinka się zajadała takie pyszne;)